Forum www.gildiaszaregopiechura.fora.pl Strona Główna www.gildiaszaregopiechura.fora.pl
Gildia rozSyPanych ludzi
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie do końca upadły paladyn

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.gildiaszaregopiechura.fora.pl Strona Główna -> Offtop / Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hieronymus
Generał Administrator
Generał Administrator



Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silvermoon City

PostWysłany: Pon 1:16, 26 Kwi 2010    Temat postu: Nie do końca upadły paladyn

Rozdział pierwszy - Przebudzienie

Ocknąłem się. Było strasznie zimno. I twardo. A gdy w końcu otworzyłem oczy było niezwykle ciemno. Stwierdziłem, że leżę, toteż usiadłem. Zaskoczyło mnie to, iż siedzę na kamieniu, chwile później doszedłem do wniosku, że była to płyta - w dodatku na podwyższeniu przypomniał lewy łokieć. Oszołomiony podniosłem się i dotarło do mnie, że narobiłem straszliwie dużo hałasu, a podnosząc się hałasuję dalej. W końcu doszedłem przyczyny - byłem w zbroi.
- Przydało by się światło - mruknąłęm cicho.
Powoli coś zaczęło się jarzyć. Jakiś diament czy też inny kamień szlachetny. W końcu ciemność przerodziła się w półmrok, delikatna poświata biła z kamienia. Zaskoczony odkryłem, że jest on umieszczony w głowni potężnego miecza, choć miejscami pordzewiałego.
- W życiu go nie podniosę.... - pomyślałem. - Ale jak wyjąć ten kamień...
Spróbowałem podnieść miecz oburącz. Był rzeczywiście ciężki, ledwo go uniosłem. Światło się rozjaśniło. Po chwili niedowierzania dotarło do mnie, że stoję w krypcie; a spadłem z postumentu, na którym leżałem. Obok mnie leżał hełm. Pasował do pordzewiałej zbroi którą miałem na sobie, toteż wziąłem go i przywiązałem łańcuchem do mego pasa. Zaczęło mnie zastanawiać, skąd mam ten łańcuch, ale doszedłem do wniosku, że wszystko w końcu wszystko się samo wyjaśni. Poszedłem przed siebie dźwigając oparty o ramię miecz i postukując odbijającym się o biodro hełmie przed siebie szukając wyjścia z krypty. Zmierzając korytarzem zauważyłem, że w niszach ściennych są wykute tablice. Podszedłem do tej zaraz przy wejściu. Na pierwszy rzut oka nie potrafiłem rozczytać pokrywających je run - wydawało mi się, że widzę je pierwszy raz na oczy. Po chwili wpatrywania się w płytę zacząłęm rozumieć napisy, choć run dalej nie rozumiałem.
- Pewno magia - pomyślałem.
Magiczna informacja umieszczona w tablicy głosiła:
"Wędrowcze! W komnacie tejże spoczywa wielki bohater ludzkości, zacny sir Samuel vel Aardnaastvaelen, przez wielu zwany też Pancerną Pięścią. Okaż szacunek temu konsekrowanemu miejscu oraz hołd oddaj zbawicielowi naszemu, albowiem czyny jego godne są pierwszych stron historii."
- Oż w mordkę... - szepnąłem przejęty. W krypcie był tylko jeden postument. Dogłębnie przejęty poszedłem dalej. Korytarz był misternie zdobiony, cały z kamienia; gdzieniegdzie wisiały puste puszki, zapewne po latarniach. Mijałem kolejne zakręty i rozgałęzienia. Miejscami sufit lub podłoga pyły popękane. Czasem mijałem korytarze do innych krypt - poznać można to było po takich samych tablicach, jak ta, którą czytałem. Niektóre były popękane, inne były z metalu, jedna nawet była wyrżnięta w krysztale górskim. Niepokoiło mnie trochę to, że nie czuję strachu. Czasem napotykałem jakieś mocno postrzępione gobeliny, które ledwo trzymały się całości. Raz dotknąłem jednego, chcąc sprawdzić, z jakiego materiału był zrobiony. O dziwo, zaraz po dotknięciu rozsypał się w pył. Zacząłem się wtedy zastanawiać
- Gdzie ja w ogóle idę... gdzie ja w ogóle jestem... Ile ja mogę mieć lat... Zaraz, przecież jestem w krypcie... Wstałem z własnego grobu... Jak ja mogę wyglądać... Kim i czym w ogóle jestem... - te i podobne pytania kłębiły się bezlitośnie w mej głowie. Nagle zauważyłem, że miecz przestał świecić, a dookoła nadal jest jasno. Rozejrzałem się. Korytarz zaczął się poszerzać, a sklepienie było coraz wyżej. Wysoko zobaczyłem drobne okienka. Szedłem dalej. Do czasu. Drogę zagrodziła mi prostopadła do podłogi płyta, wyglądająca jakby była integralną częścią korytarza.
-Co do licha...- pomyślałem i spróbowałem pchnąć płytę. Wielce zdziwiony odskoczyłem, gdyż płytą pękła na dwoje - równiutko od podłogi aż po sufit. W przerażającej ciszy wsunęła się w ściany. Lekko oślepiony słońcem przeszedłem przez wrota. Powietrze znacznie różniło się od tego z krypty. Obejrzałem się przez ramię - korytarza nie było, a wrota właśnie kończyły się zamykać. Z lekką fioletową poświatą pęknięcie zrosło się z powrotem. Po chwili nie było po nim śladu. Odwróciłem się z powrotem. Prawie padłem z wrażenia. Przede mną wisiało... coś. I było kuliste. Nim zdążyłem się bliżej przyjrzeć, zniknęło z lekkim pyknięciem w fioletowym błysku.
- Ani chybi magia - stwierdziłem w myślach. Znajdowałem się w bardzo starych ruinach. Przede mną stał zegar słoneczny, wykuty w marmurze. Tak samo jak bloki kamienia budującego ruiny. Spojrzałem na zegar. Według niego była godzina 18, a słońce chyliło się ku zachodowi. Z ruin roztaczał się piękny widok: w dole wielka łąka, granicząca z przepięknie wyglądającym lasem jesiennym.
- Zatem mamy jesień - pomyślałem. Na granicy mgły leśnej zobaczyłem maszt jakiejś wieży. Na wieży, jak to ma w zwyczaju, łopotała chorągiew.
- Czyli ktoś tam musi być - zacząłem schodzić ze wzgórza. Założyłem hełm - nadal nie wiedziałem, jak wyglądam. Miecz przestał ciążyć aż tak okrutnie. Pełen nadziei ruszyłem w stronę wieży...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hieronymus dnia Pon 18:28, 26 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hieronymus
Generał Administrator
Generał Administrator



Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silvermoon City

PostWysłany: Pon 3:07, 26 Kwi 2010    Temat postu:

Rozdział drugi - Posterunek

Doszedłem do lasu. Drzewa wyglądały dość nietypowo, jakby rosły po spirali - ich pnie było mocno skręcone. Szedłem dalej, mając nadzieję, że nie zboczę z kierunku, który obrałem ze wzgórza. Doszedłem w końcu do dróżki. Zdziwiło mnie, że była wybrukowana białym, gładkim kamieniem i utrzymana w dobrym stanie. Poszedłem nią, zgadzała się z moim kierunkiem. Po chwili zaczęła skręcać, przechodziła przez rzekę. Przystanąłem na drewnianym mostku, przepięknie spinającym swym łukiem oba brzegi. Posiłowałem się z przyłbicą, w końcu puściła. Zdjąłem hełm i przejrzałem się w wodzie. Spoglądał na mnie nieco rozmyty i niewyraźny człowiek o szlachetnych rysach i bystrym spojrzeniu, którego głowę otaczały krótkie włosy koloru miedzi. Odetchnąłem z ulgą, byłem pewien, że jestem jakimś przegniłym nieumarłym. Założyłem z powrotem hełm, trzasnąłem przyłbicą. Lekko chrzęszcząc ruszyłem przed siebie. W lesie rosło wiele roślin. Żadnej z nich nie znałem. W koronach drzew mieszkało wiele ptaków i innych zwierząt - szelesty i ćwierkania układały się w cichą, przepiękną muzykę. Zdumiało mnie to wielce. Wyraźnie słyszałem delikatną muzykę, jednak nigdzie nie widziałem żywej duszy. Martwej też. Próbowałem ciszej poruszać się w swojej zbroi speszony jej hałasowaniem. Czułem się jakoś nieswojo w tej ogólnej harmonii. Niestety, rdza robiła swoje. W końcu doszedłem do wieży. Stała na niedużej polance, na której rosło jeszcze więcej roślinek niż pomiędzy drzewami. Zastanawiając się, co zrobić, podszedłem do drzwi i zwyczajnie zapukałem. Wyczułem czyjąś obecność za sobą, toteż chciałem się odwrócić. Usłyszałem tylko:
- Este la! Paene hawkarn, dikel, espar? Es we kelm mia aard kaer? - nie mając pojęcia, co mówi mój rozmówca, wypuściłem miecz z ręki, który uderzył dźwięcznie o próg.
- Spar le? - dobiegł głos z granicy drzew
- NaEn. - odpowiedział ktoś za mną.
- Wa kelm - powiedział do mnie, lekko pchając mnie na drzwi, które otworzyły się do środka. Nie mając wiele do mówienia, wszedłem. Odźwierny elf spojrzał na mnie niechętnie. Ubrany był w długi, zielony płaszcz, podobne kolorystycznie spodnie i porządne skórzane buty.
- KiRin? - zapytał
- Yae NaEn dike ep.
- Diab ep arse.
Usłyszałem szczęk mego rzuconego przed wieżą miecza, a po nim jakieś elfickie przekleństwo
- Keste arde an!
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich skrzywiony elf, rzekł coś do swych towarzyszy.
- Erde pio wenke gladif, ste kwesde diabl lenke.
Elfy wolno wyciągnęły łuki, napięły je i wycelowały we mnie.
- Wenke gladif - powiedział ten, który mnie wprowadził; krążąc czubkiem strzały ode mnie do miecza. Powoli podszedłem do miecza i chwyciłem ostrożnie za ostrze.
- Kem - powiedział i cofnął się lekko. Odźwierny zaczął się cofać wgłąb wieży. Nie pozostało mi nic innego jak pójść za nim. Trzeci elf zamknął drzwi. Wszyscy trzej we mnie celowali. Przeszliśmy przez składnicę. Odźwierny zrobił trochę miejsca na stojącym tam stole.
- Kelm hente gladif en thenke. - Kiwnął czubkiem strzały na miecz, a potem na stół. Mając mgliste pojęcie, o co chodzi elfom, położyłem na stole miecz.
- Kem - powiedział ponownie i poszliśmy dalej.
Doszliśmy do małego pokoju na drugim piętrze wieży. Odźwierny elf, idący na szpicy, otworzył drzwi.
- Ute kan winle, sene blei jane rugge - lekko się ukłoniwszy, dwójka z nich odeszła. Ten, który mnie "powitał" otworzył drzwi i zaprosił gestem do środka. Nie mając wyboru, wykonałem polecenie. Wszedł za mną, spojrzał mi głęboko w oczy; lekkim gestem ogarnął cały pokój, potem wskazał na mnie, ukłonił się i wyszedł, zostawiając mnie samego. Rozejrzałem się po pokoju. Był całkiem przytulnie urządzony jak na wieżę. Zachęcające łóżko stało w kąciku, obok niego szafa. W drugim kącie stał stolik oraz trzy krzesła. Po przeciwnej stronie pokoju w kącie stał kominek. Naprzeciwko znajdowało się okno. Natychmiast wyjrzałem przez nie. W oddali zauważyłem kolejną wieżę, w dole kolejnego elfa. Spojrzałem na mały zegarek stojący na kominku. Wskazywał godzinę 19.
- Ciekawym, kiedy zrobi się ciemno... - pomyślałem. Zajrzałem do szafy. Otworzywszy drzwiczki zdziwiłem się nieco - lewe drzwiczki prowadziły do małego pokoiku, którym była łazienka. Za prawymi znajdowało się parę kompletów ubrań. Zdjąłem zbroję, przebrałem się, umyłem. Elfickie ubranko było utrzymane w jasnobrązowej kolorystyce. Potem ułożyłem zbroję na skrzyni pod oknem. Zauważyłem, że rdza się strasznie wykruszyła.
- Przydała by się jakaś miotła... - mruknąłem i zacząłem się rozglądać za jakąś. Nagle z lekkim puknięciem i filetowym błyskiem znikąd w powietrzu ukazała się miotła z szufelką. Żeby tego było mało, sama zamiotła rdzę i tak jak się pokazała, zniknęła. Przejrzałem książki stojące na regaliku nad kominkiem. Wszystkie były zapisane elfickim pismem. Od niechcenia wziąłem jedną z nich, siadłem na łóżku i zacząłem ją przeglądać. Okazało się, że jest to książka zielarstwa - miała na szczęście dużo rycin. I tak spędziłem parę godzin. Nawet nie zauważyłem, kiedy w kominku zapłonął ogień dając całkiem jasną poświatę. Rozległo się pukanie. Podszedłem otworzyć. Przed drzwiami stało kilku elfów, w tym ten, który mnie powitał.
- Kem. - powiedział i odsunął się. Wyszedłem za nim z pokoju. Zaprowadził mnie do jadalni połączonej z kuchnią. Przy słusznych rozmiarów stole siedział kolejny elf, ten jednak miał czarno-czerwone szaty obszyte na krawędziach złotą nicią. Nakazał gestem, abym usiadł obok niego co też zrobiłem. Reszta elfów także siadła przy stole.
- Witaj - rozległo się w mojej głowie - Niczego się nie obawiaj, to telepatia - dodał szybko tajemniczy głos - W ten sposób najszybciej będziemy mogli się porozumieć. Jak skupisz swą uwagę na mnie, będziesz mógł przekazać mi swe myśli. Nazywam się Ernte ael Tenmewe, jestem jednym z magów księcia Sindrina. W jego imieniu chciałbym cię powitać w lasach Nieustającej Pieśni okalających naszą stolicę, Quel'Blatthe. Powiedz wędrowcze, skąd przybywasz i kim jesteś?
- nie mając pojęcia co powiedzieć, opowiedziałem mu wszystko odkąd wstałem w krypcie. - Interesujące. Zaiste, jesteś wielką zagadką... Czy zgodziłbyś się, abym przedstawił Twą osobę radzie królewskiej?
- Oczywiście - odpowiedziałem w myślach.
- Zatem postanowione. Pójdź po swoje rzeczy. Dobrze by było, gdybyś na powrót założył swoją zbroję. Weź także miecz i pochwę ze składu, Cidari pomoże ci. - Tu wskazał na elfa, który mnie przywitał - Za paręnaście minut otworzę teleport do miasta - jest ono dzień drogi stąd, a szkoda nam czasu.
- Cidari, hael pio rrue glejf an attere.
- Keseme aard - Cidari powstał, skłonił się lekko magowi, spojrzał na mnie i gestem zachęcił, abym poszedł za nim. Poszliśmy do składu. Cidari przyjrzał się mieczowi, poszperał po półkach, wyciągnął kilka pochew. Razem próbowaliśmy dobrać odpowiednią do miecza, jednak wszystkie były za małe. Elf wyciągnął łańcuch, oplótł głownię miecza. Stanął z boku, oznajmiając tym, że nic więcej nie da się zrobić. Poszliśmy na górę, przebrałem się w pordzewiałą zbroję. Wróciliśmy do składu, przerzuciłem miecz przez plecy, z przodu zapiąłem łańcuch - całkiem wygodnie się go niosło, choć nadal był dość ciężki. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że ostrze było lżejsze niż gdy ostatni raz je dotykałem. Zeszliśmy na dół. W kuchni zebrało się z piętnastu elfów. Cidari pozdrowił ich, i nakazał gestem, abym wyszedł z nim przed wieżę. Na zewnątrz Ernte kończył wypowiadać ostanie sylaby zaklęcia przed lewitującym kryształem. Kamień błysnął, a z niego zaczął wydobywać się owal zwiewnego jak tkanina na wietrze tunelu teleportacyjnego. Teleport był tylko trochę wyższy od Ernta.
- Gotowe - przekazał telepatycznie mag - złap mnie za ramię, będzie bezpieczniej.
Odwróciłem się w stronę elfów, zasalutowałem im. One, jak jeden mąż, wyprostowały się na baczność i prawą pięścią uderzyły w lewy bark.
- Gotów? - zapytał
- Tak, teraz już możemy przejść - odpowiedziałem.
Przeszliśmy ramię w ramię przez zwiewny owal.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hieronymus dnia Śro 13:23, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hieronymus
Generał Administrator
Generał Administrator



Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silvermoon City

PostWysłany: Pon 21:55, 17 Maj 2010    Temat postu:

Rozdział trzeci - Elficka biblioteka

Jakaś tajemnicza siła szarpnęła mną podczas przechodzenia przez portal. Przez chwilę czułem wielką siłę ciągnącą mnie w przód. Nagle wszystko się skończyło, a ja leżałem w ciemności na kamiennej podłodze.
- No, pora wstawać - rozległo się w mojej głowie - niedługo przedstawię cię naszemu księciu, ale najpierw trzeba ci przetransferować magicznie trochę języka do głowy, chodźmy.
Zdziwiony i kompletnie nie rozumiejący, o co chodzi elfowi wstałem. Ernte pstryknięciem palców wyczarował mały płomyk, ułożył go na swym ramieniu i poszliśmy przed siebie. Po krótkim czasie przed nami zauważyłem słabe światło. Po chwili wyszliśmy z korytarza. W niedużej sali zaraz przy wejściu do korytarza grało w karty kilku krasnoludów, kilku innych popijało jakieś tajemnicze trunki. Zdziwiony spojrzałem na elfa.
- Nie ma co się dziwić. W stolicy zamieszkuje wielu przedstawicieli innych ras. Ruszajmy.
Bocznymi korytarzami wyszliśmy do całkiem dużego ogrodu. Jak to elficki ogród - był piękny. Starannie przystrzyżony trawnik zielenił się po obu stronach ścieżki, wśród wielu kwiatów brzęczały owady, zadbane drzewa rzucały cień. Gdzieniegdzie stała pięknie rzeźbiona ławeczka. Ponad odległymi murami widać było wiele strzelistych wież, złoconych kopuł i różnorakich budynków. Większość wybudowanych zgodnie z elficką architekturą było wybudowane z białego kamienia i marmuru. W końcu przeszliśmy przez ogród, weszliśmy do innego budynku. Po krótkiej wędrówce korytarzem przywitał nas inny elf ubrany w niebiesko fioletowe szaty.
- Poznaj Mireiva, jest tutaj głównym zarządcą biblioteki królewskiej - przekazał telepatycznie Ernt.
Ukłoniłem się przed elfem, ten uśmiechnął się i machnął ręką dodając jakiś komentarz, którego oczywiście nie rozumiałem.
- Chodźmy dalej - usłyszałem w głowie.
Mireiv w końcu skręcił, otworzył jedne z wielu drzwi w tym trochę dziwnym korytarzu - wydawało się, jakby nie istniał do końca na prawdę; czasem lekko zafalował, czasem się wygiął. Weszliśmy do biblioteki. Przed nami stało duże i piękne biurko, na nim stała sporych rozmiarów kula na misternym, złotym stojaku. Półki z książkami ciągnęły się w lewo jak i w prawo, ginąć w odległym mroku. Ciągnęły się także wzwyż. Tam także panował nieprzebyty mrok. Mireiv machnął ręką skandując drobne zaklęcie - czułem zbierającą się wokół niego magiczną aurę. Po chwili przyleciał do nas nieduży, latający dywan. Moje zdziwienie sięgało granic. Mireiv zaprosił nas na dywan i usiadł na przedzie, choć ciężko jest określić, co było przodem w dywanie. W dodatku plecami. Siadłem razem z Erntem na dywanie, który po chwili zaczął lewitować i ruszył przed siebie. Bibliotekarz przypatrywał mi się z ciekawością, czasem wymienił parę słów z magiem. Kolejne regały migały po obu stronach. Dywan leciał dość dynamicznie, zwalniał na zakrętach, przelatywał nad niższymi półkami, czasem przelatując przez sam środek pustych niekiedy regałów. Czasem bałem się, że spadnę, ale dywan tak gładko leciał, iż wkrótce przestałem się tego obawiać. W końcu zawisł nieruchomo w powietrzu. Najdziwniejsze było to, że zamiast zacząć opadać, zaczął wznosić się coraz wyżej i wyżej. Zdziwiony spojrzałem na mego przewodnika.
- Musimy przejść do specjalnych pomieszczeń - wyjaśnił - a te są ukryte. Ale nic się nie martw, niedługo zrobimy z ciebie elfa. - uśmiechnął się tajemniczo i nic więcej nie powiedział. W końcu dywan przestał się wznosić, zamiast tego zaczął lecieć dalej, tym razem ciągle na jednej wysokości. Po chwili dolecieliśmy do regału. Moje zdumienie przekroczyło możliwe normy - regał był ogromny, z łatwością na nim mogliśmy stanąć, za i przed nami stało kilka wielgachnych ksiąg. Mireiv wraz z Erntem za pomoca magii otworzył najbliższą, stojącą do nas przodem. Tak, ta wyraźnie wyglądała, że ma przód. Bardzo pięknie zdobiony przedstawiał tajemniczy widok: wielką rozległą przestrzeń upstrzoną wielkimi głazami. Na horyzoncie majaczyło coś, co mogło wyglądać na okręt tajemniczo unoszący się w powietrzu. Wszystko było skąpane w kolorach głębokiego fioletu. Po otwarciu księgi pierwsza strona wyglądała identycznie, z tą różnicą tylko, że lekko falowała. Mireiv dotknął strony i zniknął otoczony niebieskim wirem.
- Podejdź i dotknij strony, musimy się tam przenieść - telepatycznie zakomunikował mag.
- To jakiś teleport?
Ernt odpowiedział mi skinieniem głowy i zachęcił gestem. Nie mając dużego wyboru, a mając wielką ciekawość dotknąłem strony.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hieronymus dnia Śro 13:53, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hieronymus
Generał Administrator
Generał Administrator



Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silvermoon City

PostWysłany: Śro 15:56, 16 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział czwarty - Kuźnia Wiedzy

Poczułem znowu tą tajemniczą siłę ciągnącą do przodu. Tym razem byłem przygotowany, gdy siła zniknęła szybko wysunąłęm lekko prawą nogę do przodu, a obydwie zgiąłem w kolanach. Tak na pół zgarbiony, na pół przykucnięty dostałem się do kolejnego pokoju. Podłoga miała fakturę krystaliczną, ściany także; te jednak były dodatkowo urozmaicone różnymi wspornikami i łukami z ciemnozłotego i białego żłobionego kamienia. Po chwili pojawił się i mój mag-przewodnik. Poszliśmy dalej za Mireivem. Wkrótce dotarliśmy do wielkiej sali. Kilkudziesięciu elfów krzątało się przy dziwnych urządzeniach, niektórzy coś przenosili. Podłoga i ściany w zasadzie się nie zmieniły, jeżeli nie liczyć dziwnych jaskrawofioletowych pulsujących... No właśnie... Brakuje mi słów porównawczych, bo pierwszy raz widzę taki... Obiekt. Albo obiekty. W pewnym miejscu wiele z tych... pajęczych nici.... tak, pajęcze nici będą najlepszym przybliżeniem opisu tego tajemniczego obiektu; zbiegało się do wielkiego, jarzącego się fioletowo pulpitu. Od pulpitu odbiegała wiązka tych nici do całkiem wygodnie wyglądającego fotela ustawionego na podwyższeniu z srebrnego kamienia na środku sali. Właśnie, środek sali! W suficie było ogromne i głębokie wklęśnięcie. W środku było widać wyraźnie zarysy wystających kryształów. Co chwila pomiędzy kryształami przeskakiwały małe błyskawice fioletowego światła. Mag podał mi ręcznik, który przyniósł jeden z elfów.
- Ściągaj z siebie wszystko i owiń się tym ręcznikiem o tam, w tamtym namiocie. Potem usiądź na fotelu, zaraz przetransferujemy ci nasz język wprost do głowy - przekazał Ernt - będziemy się mogli w końcu normalnie porozumiewać - dodał z uśmiechem - Będziesz czuł dość uciążliwe swędzenie w samym środku czaszki, ale tylko przez kilka sekund. Cała operacja będzie trwała tylko kilka minut. Po całym zabiegu może boleć cię głowa przez parę godzin. Postaraj się nam tutaj nie zemdleć - dodał z szerokim uśmiechem - nie obawiaj się też krzesła - dodał szybko po chwili, gdy ruszyłem w stronę mebla. Po paru chwilach, myślałem, że trwa to całe wieki, doszedłem do postumentu. Fotel rzeczywiście z bliska wyglądał przerażająco. W różne miejsca mebla dochodziły te tajemnicze, fioletowe nici; z wewnętrznej strony oparcia wystawało kilkanaście małych, lekko szpiczastych kryształów. U szczytu oparcia wystawały jakby dwie różdżki - każda po przeciwnym boku - każda mająca dziwną kule na czubku. Do końca każdej z różdżek dochodziła gruba wiązka fioletowych nici. Dopiero z bliska zobaczyłem, że są półprzezroczyste. Po chwili usiadłem na fotelu - oparcie zgodnie z przewidywaniem lekko uwierało w plecy. Ernt podszedł do mnie.
- Muszę cię unieruchomić na naszym foteliku, ale nic się nie martw. Cały proces jest zupełnie bezpieczny, pod kilkoma warunkami, o których powiem ci później. Dodatkowo musisz zostać oblany przewodnikiem, ale prawie nic nie poczujesz. Później go z ciebie zdejmę.
Naokoło zaczęli zbierać się elfowie. Stali za kryształowymi ekranami otaczającymi fotel. Dwóch z nich niosło wyglądający na bardzo ciężki zbiornik z jaskrawofioletową substancją. Mag odsunął się, elfowie szybko nałożyli na mnie substancję za pomocą dwóch dysz podłączonych wężami do zbiornika. Każda z dysz posiadała małą, przezroczystą puszeczkę z ciemnogranatową kulą o błyszczącym jasną bielą jądrze; która wysyłała ciemnogranatowe promienie ślizgające się i przemieszczające miedzy kulką a ściankami puszek. Z początku pierwsze dotknięcie rozpylonej substancji odczułem jako przejmujący chłód, jednak po chwili zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Mag przyczepił mnie drobnymi, złoto-srebrnymi łańcuchami do fotela. Gdy elfowie skończyli, cła trójka odeszła za ekrany. Ernt dał znak elfowi stojącemu za pulpitem i wszystko się zaczęło. Fotel poruszył się, lekko zmienił kształt. Stał się teraz całkiem wygodny, gdyby nie te kryształy uwierające w plecy. Nieznacznie przechylił się do tyłu. Chwila ciszy, po której nastąpiło głębokie buczenie. Odgłos narastał, po chwili dołączył do niego cichy świst i szum powietrza. Na wpół leżąc oczekiwałem i słuchałem otoczenia. W kryształowych ekranach zauważyłem nagły rozbłysk. Z sufitu wprost na fotel wylewał się strumień fioletowej energii, co chwila wyginając się to w jedną, to w drugą stronę - nagle i skokowo. Zaczęła mnie swędzieć głowa, dokładnie w samym środku. Pamiętając porady maga, próbowałem to ignorować. Niestety, z sekundy na sekundę swędzenie było coraz bardziej intensywne. Zacząłem liczyć, próbując się na czymś skupić. Elfowie wymieniali między sobą różne komentarze. Gdy odliczyłem minutę, swędzenie momentalnie ustało. Czułem tylko chłodną jasność i smak mięty, który czasem wahał się na inne smaki i zapachy, jednak bazą ciągle była mięta. Zdziwiło mnie to niepomiernie. Po chwili zacząłem rozróżniać słowa elfów, jednak ciągle się wzmacniały i słabły.
- Czy myślisz, że....
- Niewi....
- A... może...
- ... sądzę, jedn....
- Zaraz.... ...czą, więc....
- Tylko... ze... żeby...
- Ciii! Może nas już...
Usłyszałem lekkie stuknięcie i wszystko się zatrzymało. Buczenie zaczęło cichnąć, aż zniknęło; szum ucichł; elfy także. Wszyscy stali za ekranami i przyglądali mi się w pełnej napięcia ciszy. Elf zza pulpitu zdawał raport Erntowi:
- Transfer zakończony w stu procentach. Żadna ze struktur nie została naruszona, obiekt w pełni sprawny. Nie można było dostać się do kilku obszarów mózgu, co nie wpływa na naukę. Odkryliśmy zakodowany obszar o niezwykle skomplikowanych szyfrach. Informacje z tego obszaru nie zostały w jakikolwiek sposób powielone. Do obiektu wtłoczyliśmy podstawy oraz zasady naszego języka. Wiek oceniamy na trzydzieści pięć lat, margines błędu to... Przecież znasz margines błędu Erviertera, jest bliski zeru. Nic więcej do dodania. Zawsze możecie z nim przyjść na dodatkowe zapełnianie wiedzą lub badania.
- Dobrze, dziękuję ci - odparł mag - z pewnością jeszcze go tu zobaczysz. No, na nas czas - zwrócił się do mnie - zaraz cię wyswobodzę.
Podszedł do mnie z wiadrem, wyszeptał kilka magicznych formuł i rzucił we mnie kulkę płynnego srebra. Trafiła w moje kolano i przyczepiła się, po chwili zaczęła rozpływać się po całym moim ciele. Nie miała ani ciężaru, ani temperatury; za to łaskotała delikatnie. Mag odpiął łańcuchy, wstałem z krzesła. Jaskrawofioletowa maź zaczęła ciemnieć po tym, jak fala srebra pełzła coraz bardziej w górę. Ciemnofioletowa już maź zaczęła twardnieć i pękać, z kryształowym dzwonieniem odczepiała się ode mnie i w małych płatkach uderzała o podłogę. Po chwili byłem już czysty, za to po kostki stałem w ciemnofioletowym pyle. Mag machnął ręką, pomiędzy kolejnymi sekwencjami machania wskazał na pył, a potem na wiadro. Proszek zamigotał i przeniósł się z podłogi i częściowo ze mnie do wiadra. Jeden z dwójki elfów, którzy nałożyli na mnie przewodnik, podszedł i wziął wiadro. Wróciliśmy z Erntem do pulpitu, a ja poszedłem się przebrać. Pożegnaliśmy elfów w sali i wróciliśmy do portalu. Z tej strony wyglądał zupełnie jak tamten, który wyczarował przed posterunkiem w lesie, jednak widać w nim było ciemność biblioteki. Mireiv wszedł pierwszy, a ja za nim. Po chwili niepewności czasoprzestrzennej wylądowałem przed wielką księgą. Zaraz po mnie, prosto ze stron wyszedł Ernt. Mireiv właśnie kończył przywoływać dywan, którym chwilę później lecieliśmy przez bezkresną bibliotekę.
- Skoro teraz już znasz nasz język, pytaj ile twa dusza zapragnie - powiedział mag.
- Na początek muszę ci powiedzieć te kilka warunków dotyczących Erviertera. Ból głowy nie zawsze występuje po zabiegu, zależy on od tego, jak bardzo umysł będzie użyty podczas tej... operacji. Mdlenie natomiast może występować, gdy, na przykład, cel jest spięty lub niespokojny. Jest też wiele aspektów technicznych, którymi nie chcę cię przynudzać. No, to teraz pytaj; na pewno chcesz się dowiedzieć wielu rzeczy.
Oszołomiony erviracją i nagłą klarownością wszystkich zasad elfickiego oraz nagłą wypowiedzią Ernta nie mogłem zebrać myśli. Po chwili jednak zapytałem
- Jak to się dzieje, że ta biblioteka jest tak ogromna, przecież budynek na zewnątrz w życiu by nie pomieścił całej tej przestrzeni?
- To dla tego, że biblioteka jest podłączona do L-przestrzeni - wytłumaczył Mireiv - zrzeszenie Bibliotekarzy Wszechpowieściowych czuwa jednak nad ładem. Każde przejście z biblioteki w jednym wymiarze do biblioteki w innym jest przez nich kontrolowane. Jeżeli ktoś chciałby przejść, musiałby wpierw prosić o specjalne pozwolenie, inaczej mu to po prostu się nie uda - zostanie zablokowany.
- No to trochę się już rozjaśniło. - regały migały po obu stronach dywanu - A w jaki sposób sterujesz tym dywanem?
- Dywan... W zasadzie kieruje sobą samym. Ja po prostu przywołuję go z myślą o konkretnym miejscu w bibliotece. Wtedy on się pojawia, a gdy się na niego wsiądzie leci we wskazane miejsce.
- Czyli jakbym chciał jakąś książkę, to ty zaczynasz o niej myśleć przyzywając dywan, a on później niesie cię do konkretnej książki?
- Lepiej bym tego nie ujął - bibliotekarz uśmiechnął się - a wszystko to dzięki naszym magom - tu Ernt wyszczerzył się błyskając swymi pięknymi, białymi zębami niczym z najwyższej klasy marmuru - gdyby nie oni, nasza cywilizacja stałaby o wiele niżej w rozwoju.
- No dobra. Zacny magu, wiecie już może kim jestem? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć tamtej płycie...
- Spokojnie, w ciągu tygodnia powinieneś dowiedzieć się większości elementarnych informacji, które były by w stanie odpowiedzieć na część twoich pytań.
- Ale kiedy zaczniecie uzyskiwać informacje? - dodałem zniecierpliwiony - I czy ciągle muszę chodzić w tej przerdzewiałej zbroi?
- Zachowaj spokój, pośpiech w twoim wypadku naprawdę nie jest wskazany. Na świecie ogólnie panuje spokój, a nasza stolica jest bardzo dobrze chroniona.
- No dobra... - powiedziałem z rezygnacją -To jeszcze jedno pytanie... Czemu korytarz przed biblioteką jest taki dziwny?
- To przez magię wyciekającą z biblioteki, oraz z samego ciężaru książek. Poza tym, ten budynek ma kilka wymiarów, dlatego możemy posiadać wielkie sale wewnątrz, choć z zewnątrz wcale na to nie wygląda.
Wylądowaliśmy koło biurka. Stało tam dwóch innych magów.
- No, czas wracać do pracy! - rzekł bibliotekarz - życzę powodzenia oraz miłego dnia.
- Dziękuję, trzymaj się.
Wraz z Erntem wyszliśmy z biblioteki. Korytarz nic się nie zmienił - dalej falował tajemniczo.
- Co jest w dalszych pomieszczeniach? - zapytałem
- Pomieszczenia, a co mogło by tam być? - odparł mag śmiejąc się
- No a co konkretnego jest w tych pomieszczeniach? - nie ustępowałem
- Same nudy - powiedział po chwili - magazyn rzeczy niebezpiecznych, pracownia alchemików, sale magii eksperymentalnej, magiczna kuźnia, łazienka zbudowana przez B. G. Johnsonna - rzemieślnika-artystę, który podczas jednego ze swych eksperymentalnych dzieł przypadkowo wpadł do naszej czasoprzestrzeni - oraz magazyn metali magicznych. Jednym słowem naprawdę nic ciekawego.
- Chciałbym zobaczyć ten magazyn.... ale pewnie to będzie na razie nie możliwe, prawda?
- Tak, nie próbuj tu szperać. Magowie, pilnujący budowli w mieście są bardzo drażliwi, jeżeli nie zostaną uprzedzeni o czyjejś wizycie w danym miejscu. Lecz nie martw się, współpracują ze strażą; a przestępczość w stolicy prawie w ogóle nie istnieje. Jednak w niektórych miejscach zwykli obywatele przebywać nie mogą.
- Zrozumiałem mistrzu, mam nadzieje, że nie będę sprawiać kłopotów.
- Doskonale. Wiesz... Masz racje, nie możesz bez przerwy chodzić w tej rdzawej zbroi. Trzeba by cię jakoś ubrać. Chodźmy zatem, szkoda dnia. Po chwili krążenia po korytarzach wyszliśmy na ulice miasta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hieronymus dnia Śro 19:32, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.gildiaszaregopiechura.fora.pl Strona Główna -> Offtop / Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin